Wyjazd zaplanowano na piątek 14 lipca 2006 o godzinie 8.00, niestety pogoda nie dopisała, nieźle padało od rana. Część uczestników zrezygnowała z wyjazdu, pozostało pięć osób, które zdecydowały się jechać, włożyliśmy przecież tyle serca w przygotowania, wszystko było zapięte na ostatni guzik. Jednogłośnie zdecydowaliśmy odłożyć wyjazd na godzinę 12. W miedzy czasie z kolegą odwiedziliśmy chyba wszystkie internetowe serwisy pogodowe, obdzwoniłem wszystkich strażaków zaprzyjaźnionych po trasie. Niestety wieści nie były najlepsze, choć była mała iskierka nadziei. Około godziny dwunastej zadzwonił jeden z uczestników i powiedział, „co tam pogoda, gdyby na to patrzyli Polacy w 1410 roku to nigdy nie pokonaliby Krzyżaków”. Mnie też nie mieściło się w głowie żeby odłożyć wyjazd na tym etapie. Te słowa utwierdziły mnie w tym, że nie jestem odosobniony i bez względu na wszystko należy ruszyć na trasę.

O godzinie 12.15 ruszyliśmy przed siebie, po drodze z niepokojem obserwowaliśmy chmury, które były coraz niżej, ciężkie jak z ołowiu. Gdzieś na 20 km przywitał nas deszcz, który jeszcze kilkakrotnie nas nękał, a do tego wiatr prosto w twarz wzmagał się z każdą chwilą.

I tak na przemian, co deszcz nas zmoczył, to wiatr osuszył.... Nawet przez chwilę, nie myśleliśmy o tym, aby się poddać. Nasz upór i determinacja rozpędziła nieprzyjazne chmury i momentami zaczęło przebłyskiwać słońce. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaki entuzjazm wywołała ta nagła zmiana pogody, szybko zapomnieliśmy o trudach podróży i ochoczo podążaliśmy do miejsca biwaku. O godzinie 17.30, po przekręceniu 93 km dotarliśmy do miejscowości Dąbrówno, na pole namiotowe. Słońce nas radośnie przywitało, wtedy zrozumieliśmy, że nasz wysiłek nie poszedł na marne.

Rozbiliśmy namioty, zrobiliśmy zaopatrzenie, apetyty dopisywały po tak karkołomnej trasie. Przygotowaliśmy drewno na ognisko. Spotkaliśmy kilku znajomych z poprzedniego roku. Dyskusje przy ognisku nie miały końca.....

W sobotę o godzinie 12.00 wyjechaliśmy w kierunku pól Grunwaldu, oddalonych 9 km od miejsca biwaku. Nauczeni poprzednim rokiem zajęliśmy porządne miejsce na wzgórzu, obok zaparkowaliśmy nasze „żelazne rumaki”. W oczekiwaniu na inscenizację, zwiedziliśmy okoliczne kramy. Punktualnie o godzinie 14 rozpoczęła się inscenizacja. Przyjazny głos narratora wprowadził nas w epokę bitwy, nagle nastąpiło coś dziwnego, coś w rodzaju pomostu czasowego, miałem wrażenie, że to dzieje się naprawdę. Realistyczne odwzorowanie, szczek oręża, huk armat, jazda konna dopełniły reszty. Zapomnieliśmy o trudach podróży, naprawdę warto było to zobaczyć. W insce­nizacji wzięło 1500 rycerzy, było wśród nich dużo obcokrajowców między innymi z Włoch, Francji, Niemiec, Czech, Litwy itd. Bitwę, według mediów, obse­rwowało 90 tys. ludzi.

Uroczystość uświetnił swoją wizytą Pan Minister Obrony Narodowej Pan Radosław Sikorski.

W czasie powrotu do miejsca zakwaterowania, uznaliśmy wyższość rowerów nad samochodami, ponieważ z powodu korka pierwsze pojazdy zjeżdżały z inscenizacji, za około godzinę po nas.

W niedzielę około godziny dwunastej ruszyliśmy w powrotną trasę. Droga biegła między lasami, piękne widoki cieszyły nasz wzrok, w kierunku Lidzbarka. Kręciło się wyjątkowo łatwo ponieważ tym razem wiatr dmuchał nam prosto w plecy. Po trzech godzinach i czterdziestu pięciu minutach, pokonaniu dystansu 87 km zameldowaliśmy się w naszym rodzinnym grodzie. Nieco zmęczeni, ale bardzo zadowole­ni. Warto było włożyć trochę wysiłku, bo impreza jest naprawdę tego warta. Humor nas nie opuszczał, nawet w trudnych chwilach na trasie, a przecież o to chodzi, mamy się świetnie bawić, to nasze motto, cały czas podtrzymywało nas na duchu. Tam na miejscu, w Grunwaldzie, obie­caliśmy sobie, że za rok też się tu spotkamy.

Także już teraz wszystkich chętnych zapraszamy. Naprawę warto to zobaczyć!!!!!!!!

Włodek Bogucki